Następnego dnia Alex pojawił się z torbą francuskich rogalików i szerokim uśmiechem.
— Świeże croissanty. Z prawdziwym masłem. I belgijska czekolada — powiedział, siadając na ławce przed kliniką, gdzie wiedział, że Sofia wychodzi na przerwę.
— Aha, czyli dziś dzień luksusowych węglowodanów? — uśmiechnęła się lekko, sięgając jednak po jednego. — Miły gest. Ale wiesz, wolę ten chleb z ziarnami z piekarni za rogiem. Jest bardziej… prawdziwy.
Alex się zaśmiał. Był już całkowicie zafascynowany. Sofia nie była jak inne kobiety, które znał. Nie uśmiechała się dlatego, że miał Porsche. Nie chichotała na jego napuszone żarty. I co najdziwniejsze — nie wyglądała na zainteresowaną… a jednak nie odchodziła.
Po kilku dniach, gdy Alex nieśmiało zapytał, czy mogliby gdzieś wyjść „we dwoje”, Sofia się zgodziła.
— Ale tylko jeśli będzie to coś nieoczywistego. Wymyśl coś sam — powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
Alex, poczuwszy się wyzwany, postanowił zabrać ją… na degustację win na dachu luksusowego hotelu. Sofia przyszła w prostej niebieskiej sukience, z włosami związanymi w luźny kok. Była elegancka, spokojna i absolutnie niewzruszona ani widokiem miasta, ani kelnerami recytującymi szczepy Bordeaux.
— Wiesz, co naprawdę by mi się spodobało? — zapytała, patrząc w dal. — Przejażdżka rowerem po parku. Z kanapkami zrobionymi w domu.
Alex prawie się zakrztusił winem. Nie wiedział, czy to żart, czy serio.
Po jeszcze kilku „randkach”, podczas których Alex wciąż był czarujący, uważny i oczywiście hojny, Sofia zaczęła się wydawać bardziej otwarta. Zaprosiła go do siebie.
— Przyjdź w niedzielę na obiad. Gotuję coś specjalnego. Ale… bez swojego wypucowanego Porsche. Chcę, żebyś przyszedł jak zwykły człowiek. Bez marek, bez perfum za tysiące.